Spis treści

Kazimiera Szulska

Kiedy zaczęła się II wojna światowa miała 16 lat. Historia jej młodości to 7 lat spędzonych na robotach w Niemczech i w obozie przejściowym w Bremie zaopatrywanym przez UNRĘ. Kazimiera Szulska ze szczegółami opowiada o swoich wojennych perypetiach, barwnie także rysuje obraz swojego życia w Belgii, gdzie zamieszkałą z mężem, górnikiem, w roku 1947.

 


 


Niemcy pod oknem

1939. Niemcy łapali to my spaliśmy w Polach. Pewnego razu mama mówi, chodźcie, bo to zimno było i nikogo nie widać. Akurat więc spaliśmy w domu a tu pukają. Jak weszli do mieszkania to tylko 5 minut czasu było. Nawet nie zdążył się ubrać. Wszystko na Kamiony i wywieźli to Turka. 
 
 

W domu i w zagrodzie – roboty w Niemczech

Trzeba było u baora sześć  krów doić, to takie ręce miałąm popuchnięte. Płakałam dzień i noc. Ręce nie były przyzwyczajone. Wózkiem jeździłam, do niego pies przywiązany, cztery takie kany na wózku i na łąkę do dojenia. (…) Dał mnie rower, to jechałam, ale na siedzeniu nie. To chłopaki, Polacy, się śmiali, miałam wtedy szesnaście lat. To żeby się nauczyć, co wsiadła na siedzenie to do rowu wpadła, podrapała ręce, nogi ale nauczyła się. 
 
 

Amerykańskie naloty

Tam gdzie ja pracowałam, to po drugiej stronie drogi był las. Tam Niemcy reperowali swoje czołgi. Może jakieś dwa dni. Po dwóch dniach jednostajnie samoloty nad tym lasem. Pole mieliśmy blisko tego lasu i mieliśmy kartofle sadzić. Ale ich nie sadziliśmy bo nie było można. Nawet w domach nie spali tylko w ogrodach.
 
 

Rano kawa wieczorem zabawa

Zabrali nas do miasta i tam my byliśmy dosyć długo. Potem przenieśli nas blisko Bremen i tam się ze swoim bratem spotkałam. (…) Mieszkało po sześć, siedem dziewuch w jednym pokoju. Jak się pożenili to nawet po dwa, trzy małżeństwa. Chleb i masło dawali, tylko po kawę się szło. A obiad to jak w wojsku. Dzwonek był to każdy szedł z talerzem. Na kolację też. (…) Nikt nigdzie nie pracował. Wszystko UNRA dawała. Szósta godzina wieczorem, w obozie była taka sala, muzyka i wszystko tańczyło do rana. 
 
 

Człowiek się dopasuje

My to byli jak te Cygany. Byli w Niemczech potem w Belgii, przyzwyczaił się jak i wszyscy. (…) Było dużo Polaków to i z Flamakami się nawet nie rozmawiało. No tam raz kiedyś. (…) Jak to mówią, jak ktoś nie jest taki wybredny to się do wszystkiego przyzwyczai. Dobrze to dobrze, źle to źle. 
 
 

W kopalni i w domu

Dwa lata miał kontrakt, potem mógł robić co chce. Ale po dwóch latach to on już nie chciał. Normalnie to on buty reperował, ale w kopalni został. (…) Ja nie pracowałam w Belgii. Mój mąż nie chciał. Nie na to ja pracuję żebyś ty jeszcze robiła, mówił. Ja w domu ogród. Świnie trzymałam, kury, króliki. Było co robić. (…) (na początku) on nie miał pojęcia co to znaczy kopalnia. Jak potem wracał do domu, to ubranie, błoto, nie było widać czy to spodnie czy marynarka. Na początku mąż pracował w Limburgii w Genk, później przyjechaliśmy tu do Liege. 
 
 

Życie sąsiedzkie

5 rodzin polskich było na ulicy. Schodzili się, w karty grali. Latem na dworze. Wesoło było. A potem już tylko jedna rodzina i dalej Polak, Belgiak, Italiak. Ale zgadzali się, nawet z Belgiakami. Nieraz latem wzięli butelkę, zaczęli tańczyć. (…) Jeden był taki, teściu mojego syna. Jak się spotkał to mówił, że etranżerów to on nie lubi. 
 
 

Pierwszy raz w Polsce (po wojnie)

Żeby panu nie skłamać, jak pierwszy raz pojechaliśmy do Polski to mój starszy syn już w wojsku był. (…) Jak myśmy zajechali do siostry to ona mnie nie poznała. Brat stał na podwórzu a córka do niego mówi, tata patrz, tu ktoś do nas autem jedzie. A brat na to, a kto by tu do nas autem jechał? Może Kazia z Belgii. (…) W Polsce nie wiedzieliśmy nawet gdzie kupić chleb. Głodniśmy jechali cały dzień zanim żeśmy do brata dojechali, bo sklepu nigdzie nie było. 
 
 

Życie, wspomnienia codzienne
Czytało się polskie gazety. Potem już się nie opłacało bo gazety nie przychodziły regularnie. Gotowaliśmy więcej po polsku. Kapustę z grochem, pierogi, kluski, prażoki.