Spis treści


Stanisław Kozanecki

(1917 - 2014)

Urodził się w 1917 roku w Rudzie pod Łodzią. W liceum aktywny politycznie, twórca organizacji narodowej. Studia medyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim przerwane aresztowaniem. W roku 1941 trafia do obozu koncentracyjnego  w Oświęcimiu. Powojenne losy rzucają go do Belgii, tu kończy medycynę. Krótko potem decyduje się na wyjazd do Kongo gdzie przez 16 lat pracuje jako lekarz. 

Doktor Kozanecki, człowiek wielkiego serca i siły charakteru. Niezawisły moralnie i ideologicznie. Z pewnością można by się z nim spierać na temat politycznego dziedzictwa Polski.  Nie o tym na szczęście rozmawialiśmy. Poznałem Stanisława Kozaneckiego jako człowieka, bohatera, działacza społecznego, ujmującego rozmówcę i gospodarza. 


 

 Aktywność obywatelska - początek

 

Na temat pracy pozanaukowej mogę tylko mówić o organizacji takiej grupy narodowej. Narodowej nie w sensie partyjnym tylko „narodowej”. (…) Jak skończyłem maturę to jako kierownik grupy narodowej w szerokim tego słowa znaczeniu, pojechałem do Krakowa. Tam kierowałem tymi młodymi, gimnazjalnymi grupami. (…) Atmosfera w Krakowie była bardzo dobra, tak z robotnikami jak i z tą elitą intelektualną. Ten okres długo nie trwał. W styczniu 41 mnie zaaresztowali.  


  

 Przeżyłem

 

Mówić o rzeczach tragicznych nie ma najmniejszego sensu. (…) Patrzyłem na życie z tej dobrej strony i to mnie uratowało. (…) Przygnali nas do Lubeki żeby nas „uratować”. Wsadzili nas na okręt 2 maja i puścili ogień na samoloty brytyjskie. Brytyjczycy otworzyli ogień i wszystkich spalili. Ja byłem w tej grupie, która nie zdążyła dojść do portu. 


 

  Praca zawodowa

 

Wtedy można było wyjechać do pracy w Kongo. To był okres napięcia między USA  a Koreą i bano się, że będzie wojna. Wśród Belgów za dużo amatorów na wyjazdy nie było. I dlatego nam pozwolili. W Konko pracowałem 16 lat. (…) Skończyły się piękne lata, wszystko się straciło, musieliśmy zacząć od nowa. Wyjechałem 16 lipca, w dzień jak skończyłem 50 lat. 


 

  Społecznik

 

W gimnazjum byłem prezesem klubu sportowego, jednocześnie byłem szefem gazetki i byłem prezesem, tak zwanym marszałkiem, prezesem wszystkich prezesów. To taka galicyjska mentalność w Sandomierzu jeszcze była, że ludzie tymi prezesami się czarowali.  (…)Robiłem jako prezes Komitetu Wolnych Polaków po śmierci Glazera (on był profesorem w Wilnie, zaatakował kiedyś Piłsudskiego i ten go wyrzucił z profesury. Przyjechał tutaj, zaangażowany został przez Brukselę i przez Liege). Przez pewien czas go prowadziłem, po mnie przyszedł Gałązka.   


  

 Wyjątkowi ludzie w moim życiu 

 

Berezę Kartuską stworzono nie tylko dla komunistów ale także dla endeków. Numer jeden aresztowanych był Antek Grębosz. Po trzech miesiącach zwolnili go. Pamiętam jak w czasie wakacji przyjechał do nas i opowiadał to wszystko. I opowiadał nie tylko nam ale i innym, bo nazajutrz drugi raz go aresztowali. (…) W czasie tej rozmowy z Gestapo pytają, pan go zna? Antek mówi – Staszek, to ja. (…) Z jednej strony Podhorodecki, z drugiej Grębosz. Nas trzymali na początku osobno a potem razem. Wtedy pokazali swoją siłę psychiczną.  


  

 Rodzina

 

Ojciec, to nie jego wina, zostawił nas bez grosza. Rzeczywiście to był okres trudny. Rok 37. Mój brat był studentem rolnictwa w Krakowie a ja byłem zwykłym studentem gimnazjalnym. No i pamiętam jak przez dwa dni nie jadłem. I rano widzę gościa z poczty, który przynosi mi czek na pięć złotych. Sam nie miał, dał to co miał.